Wielki Wybuch

   Nigdy nie widziałaś go tak wściekłego, nie słyszałaś od niego takich strasznych słów. Ale i ty nie pozostałaś mu dłużna. Powiedziałaś mu wszystko, co leżało ci na sercu, i jeszcze dużo więcej. On wyszedł, ty zostałaś. Czy wszystko między wami skończone, czy jeszcze do się coś uratować?

Na te i inne pytania odpowiada psychoterapeuta Andrzej Komorowski.

Wielka kłótnia to pojedynek, w którym para walczy po to, aby się „zabić” albo przynajmniej zranić do „krwi”. Taka kłótnia nie zdarza się często, wybucha wtedy, gdy skumulowało się w nas wiele złych emocji, poczucia żalu, rozczarowania, krzywd, a konflikt, w jakim od jakiegoś czasu żyliśmy, narósł tak bardzo, że byle bzdura wywołuje tajfun.

Jak wygląda wielka kłótnia?

   Czasami obydwoje stoją i wrzeszczą na siebie. Czasami on w furii krzyczy, a ona pali papierosa za papierosem i zacina się w sobie. Albo ona płacze i wyrzuca mu wszystkie swoje żale za ostatnie dziesięć lat, a on patrzy na nią z wyższością. Czasem wielka kłótnia przybiera formę cichych dni, wtedy małżonkowie tygodniami się do siebie nie odzywają, ale gdy tylko nadarza się ku temu okazja, ranią się gestem czy spojrzeniem. To, jak wygląda wielka kłótnia, nie ma znaczenia. Liczy się tylko jedno – dowalić jak najmocniej drugiemu.

Kto jest w tym pojedynku bardziej okrutny?

   Wywlecze facetowi wszystko: że zostawił koło łóżka brudne skarpetki, że chrapie w nocy, że pachnie czosnkiem… On nie używa takich argumentów, ale nie dlatego, że jest bardziej delikatny, tylko dlatego, że krępuje go wszystko, co ma związek z fizjologią. Za to wytknie żonie, że jest bałaganiarą, złą matką, albo że wydaje na szmaty zbyt dużo pieniędzy. Mimo że uważają różnych argumentów i stosują odmienne chwyty, obydwoje mają jeden cel – upokorzyć przeciwnika.

Jak w takim razie prowadzić kłótnię, żeby nie doprowadzić do spustoszenia w małżeństwie?

   Wielka kłótnia to rzeź na noże, kiedy ludzi ma bielmo na oczach. Oni nie są w stanie zachować już żadnej kontroli ani krzty zdrowego rozsądku. Gdyby im dać pistolety, pewnie zaczęliby strzelać. Znają się dobrze, wiedzą, które miejsce jest najczulsze i tam uderzają. W takiej sytuacji mogę doradzić tylko jedno: kiedy czujesz, że wzbiera w tobie agresja, która zaraz wybuchnie jak bomba, postaraj się skierować ją na inne tory. Zamiast wystrzeliwać słowa – pociski, lepiej walnij pięścią w stół lub rzuć talerzem w ścianę. Łatwiej bowiem potem pozbierać potłuczone skorupy, niż ratować rozsypujące się po wielkiej kłótni małżeństwo.

A jeśli już doszło do wielkiej kłótni, jeśli już powiedzieliśmy sobie tak wiele złego? Jak potem z tym żyć? Jak to naprawić?

   Nie da się udawać, że nic się nie stało, kiedy poraniliśmy się tak, że zostały blizny. A one nie goją się łatwo. Jest tylko jeden sposób, żeby się zrehabilitować i odzyskać stracone zaufanie, żeby spróbować wrócić do normalnego życia: trzeba przyznać się do winy. Trzeba wytłumaczyć, że w nerwach powiedziałam o tobie tyle strasznych rzeczy, ale naprawdę wcale tak o tobie nie myślę! Powiedziałam je tylko po to, aby jeszcze bardziej ci dokuczyć.
Kobiety łatwiej przyznają się do winy, one chcą negocjować, potrafią przeprosić. Niestety, gorzej jest mężczyzną. On zwykle nie zdaje sobie sprawy, dlaczego obrzucił żonę błotem, a jeśli nawet wie, to trudno będzie mu się do tego przed nią przyznać. Jemu nie przejdzie przez gardło słowo „kochanie”, skoro temu kochaniu przed chwilą nawymyślał od najgorszych. On traktuje wielką kłótnię, jakby to miała być ostatnia walka w jego życiu i chce mieć z niej satysfakcję.

Co w takim razie robić, jeśli mężczyzna nie jest skłonny do wyjaśnienia i przeprosin?

   Dam przykład z mojej praktyki. Może ona być wzorcem dla tych, którzy chcą naprawić związek po wielkiej kłótni. Kiedyś przyszło do mnie skłócone małżeństwo. Byli 6 lat po ślubie, nie potrafili ze sobą rozmawiać. Pan był chyba przekonany, że ich rozsądzę, powiem mu tak: pana żona jest głupia i nie ma racji. Wtedy ona go przeprosi, a on łaskawie jej wybaczy i będzie po sprawie.
A ja zaproponowałem żeby znalazł w swojej żonie jakieś dobre cechy. On najpierw warczał, że gdyby wiedział, że o jej dobrych cechach będzie musiał gadać, to w ogóle by do mnie nie przychodził. W końcu wyjęczał, że ona dobrze gotuje. Potem przyszła kolej na nią. „Zna się na technice” – usłyszałem. Pan: „No, dobra matka w gruncie rzeczy”. Widzę, że ona mięknie, bo dotąd słyszała, że we wszystkim jest beznadziejna, więc mówi: „A na nim można polegać, jak coś się stanie”. Przerywam im i proszę, aby powiedzieli coś bardziej osobistego, może fizycznego, co im się w sobie podoba.
I nagle on mówi „Ładnie pachnie, nawet bez perfum”. Widzę, jak ona głupieje, broda zaczyna się jej trząść i mówi, już nie ponaglona przez mnie: „Masz śliczne ręce”. Facetowi zbiera się na płacz, patrzy na żonę, bierze ją za rękę, mówi: „Do widzenia” i obydwoje wychodzą. To była moja najkrótsza terapia. A jak skuteczna! .

Czy to znaczy, że da się zapomnieć o wielkiej kłótni? Że potem wszystko wraca do normy?

   Podczas mojego 27-letniego małżeństwa przeżyłem jedną wielką kłótnię i trzy trochę mniejsze. To chyba najlepszy dowód, że da się po niej żyć razem. Ale… gdyby to nie była jednak wielka kłótnia, lecz, dajmy na to pięć, wtedy mogłoby być zupełnie inaczej. Wielkiej kłótni nie da się zupełnie wymazać z pamięci, zawsze pozostaje po niej jakaś blizna, a kiedy tych blizn jest zbyt wiele, ubywa zdrowej, normalnej „tkanki małżeńskiej”. Po każdej wielkiej kłótni powinniśmy być mądrzejsi i a nie głupsi. Bo przecież trzeba z niej wyciągnąć jakieś wnioski. Skoro nasze słowa potrafią tak mocno ranić i siać takie spustoszenie, to mogą też dawać wiele radości i łączyć. Dlatego powiedz mu od czasu do czasu coś, czego dawno nie mówiłaś, coś z głębi serca – że się o niego boisz, gdy długo nie wraca, nie lubisz patrzeć na niego, kiedy jest pogrążony we śnie… A ty, mężczyzno, powiedz, wcale o to nie pytany, że ją kochasz, ale mów toz takim żarem jak na pierwszej randce, a nie tak, jakbyś opowiadał o pogodzie. Być może dzięki temu nigdy już nie wrócicie do wielkiej kłótni. Czego wszystkim z całego serca życzę.

Rozmawiała: Dorota Mirska – Królikowska
Art. z miesięcznika „Olivia”,